Śpiewające kocurki. Recenzja filmu „Koty”

PATRYCJA BIENIEK

Brytyjski musical „Koty” z 1981 roku przyjął się świetnie wśród publiczności, czego dowodem mogą być, chociażby dwie nagrody Laurence Oliviera, a także powstanie jego broadwayowskiej wersji, która otrzymała aż siedem statuetek Tony. W 2019 roku nie istniały więc dla producentów filmowych żadne przesłanki, które wskazywałyby, że przeniesienie tego kultowego spektaklu na ekrany kinowe może zakończyć się sporym fiaskiem. A jednak tak się stało.

Film „Koty” z 2019 roku jest dosyć wiernym odwzorowaniem oryginalnego musicalu o tym samym tytule. Jego fabuła skupia się na losach kotów, mieszkających na wybrukowanych ulicach Londynu. W pierwszej scenie można oglądać, jak trafia na nie również biała kotka, Victoria, porzucona przez swoich właścicieli. Bezpańskie dachowce postanawiają przyjąć ją do stada i pokazać swój świat.


W trakcie oglądania filmu można również zauważyć jak łapy (a może raczej stopy?) bohaterów zatapiają się w gruncie, po którym kroczą. Warto jednak wspomnieć, że chodzą oni zazwyczaj po ulicznym bruku, a nie błocie czy ruchomych piaskach. Mało więc to realistyczne, a przecież głównie o realizm tutaj chodziło. Tak jak w oryginalnym musicalu aktorzy mieli przypominać i udawać koty pod każdym względem. Teatr jednak rządzi się swoimi prawami. To, co na jego deskach jest mile widziane, na ekranie kina staje się mocno pretensjonalne. Tak też było i w tym przypadku.

Niemniej film posiada również swoje mocne strony. Śpiewane piosenki naprawdę wpadają w ucho i choć trwają czasami niewiarygodnie długo, to ich teksty są na tyle kreatywne, że widz nie jest w stanie się znudzić. Judi Dench oraz Ian McKellen, którzy nie są znani szerszej publiczności ze swoich muzycznych umiejętności, świetnie wykonali swoją pracę i nie odstawali od reszty profesjonalnej obsady. Na największą pochwałę zasługuje jednak w mojej opinii Jennifer Hudson, wcielająca się w rolę Grizabelli, odrzuconej przez stado kocicy. To właśnie przy jej utworach pojawiła się u mnie gęsia skórka i niemałe wzruszenie.


Inny atut produkcji stanowią kolory. Choć koty nie przynoszą pozytywnych doznań estetycznych, to samo otoczenie posiada wspaniały klimat. Ciemne uliczki, jaskrawe neony, ciepła kuchnia czy surowa scena – to tylko niektóre z wyjątkowych lokacji, które skąpane są w miłych dla oka barwach. Aż chce się na nie patrzeć!

Niestety te nieliczne zalety nie były w stanie uratować tej produkcji. Musical jest żywce wyjęty z teatru i przeniesiony na ekrany kin. Nie ma tutaj wielu kwestii mówionych, przez co daleko mu do typowego filmu. Jeśli ktoś nie jest fanem „Króla Rozrywki” czy serii „High School Musical”, to tym bardziej nie będzie w stanie obejrzeć „Kotów”. Sami fani tych zwierząt zaś, niestety nie zobaczą, jak spadają one na cztery łapy. Co najwyżej mogą oglądać ich taneczne piruety i bajeczne salta.