Koci kuzyni: tygrys szablozębny

MATEUSZ BURKARD

Zapewne większość czytających kojarzy takie zwierzę jak tygrys szablozębny. Zapewne większości też kojarzy się ono głownie z animacją “Epoka lodowcowa”, gdzie Diego, jeden z głównych bohaterów był właśnie takim tygrysem. Nie był on jednak zwykłym popisem kreatywności twórców, gdyż takie zwierzę istniało naprawdę i to wcale nie tak dawno temu. Na początku trzeba jednak wyjaśnić, że miano tygrysa szablozębnego nie przysługuje tylko jednemu zwierzęciu, a całej podrodzinie kotowatych znanej jako machajrodony, która swoją popularną nazwę zawdzięcza właśnie charakterystycznym dużym kłom o szablastym zakończeniu.

Warto jednak zaznaczyć, że machajrodony dzieliły się na dwa główne typy w zależności od swojego uzębienia. Mianowicie istniały tygrysy faktycznie szablozębne oraz tygrysy sztyletozębne. Polskie nazewnictwo może być jednak nieco mylące, gdyż koty sztyletozębne miały długie i wąskie górne kły (czyli bardziej podobne do szabli) oraz krępą budowę ciała, zaś te szablozębne posiadały krótsze i grubsze kły (bardziej podobne do sztyletów) oraz długie i giętkie kończyny. Wyjątek od tej reguły stanowił jednak gatunek Xenosmilus, który posiadał zarówno masywne ciało jak i kły. Nie jest to jednak jedyny problem z nazwą “tygrysy szablozębne”, ponieważ machajrodony z samymi tygrysami miały niewiele wspólnego. Ani nie należały do tej samej podrodziny co one, ani nie żyły czy polowały w podobny sposób, ani nawet nie miały podobnego umaszczenia (a przynajmniej nie ma na to dowodów). Można by więc założyć, że tygrysami zostały nazwane tylko dla ciekawszego brzmienia, a poprawnym określeniem są po prostu koty szablozębne. To jednak też nie jest do końca prawda, bo pomimo pochodzenia z rodziny kotowatych nie są one blisko spokrewnione ze współczesnymi kotami. Odłóżmy jednak naukową nomenklaturę na bok i przyjrzyjmy się bliżej tym stworzeniom, a konkretniej najpopularniejszemu z ich przedstawicieli, czyli Smilodonowi. Rodzaj ten żył od około 3 milionów do 10 tysięcy lat temu na terenach obu Ameryk. Oznacza to, że pomimo utożsamiania ich głównie z epoką lodowcową żyły one też w nieco cieplejszych okresach Ziemi.


Były one jednymi z największych kotowatych w historii i potrafiły osiągać do 1,2 metra wysokości w kłębie oraz nawet do 400 kilogramów wagi. Miały dość krótkie w porównaniu do dzisiejszych kotowatych łapy (choć pozostawiały większy od nich odcisk), lecz jak większość z nich potrafiły chować pazury do środka. Cała ich budowa ciała była bardziej zbita od współczesnych kotów drapieżnych, przez co najpewniej nie były zbyt dobrymi biegaczami, co dodatkowo utrudniałby ich krótki ogon, niezapewniający żadnej stabilizacji w biegu. Były za to wyjątkowo silne, a ich może i krótkie, lecz potężne łapy (zwłaszcza tylne) pozwalały im na powalanie o wiele większych od siebie ofiar. Swój udział w ich sile z pewnością miał też fakt, że kości Smilodonów były wyjątkowo grube, a zatem i bardziej wytrzymałe.

Przejdźmy jednak do głównego źródła ich popularności, czyli potężnych kłów, które potrafiły osiągać nawet do 28 cm długości. Jednakowoż pomimo pokaźnych rozmiarów szczęk tygrysy szablozębne stosunkowo słabo gryzły. Siła nacisku ich szczęk wynosiła około 1000 N, czyli prawie trzy razy mniej niż u współczesnego lwa. Spowodowane jest to tym, że w czaszkach wielkich kotów tamtego okresu było znacznie mniej miejsca na mięśnie, przez co ich szczęki traciły na sile, lecz za to sporo zyskiwały na giętkości. Smilodon potrafił otworzyć paszczę pod kątem nawet i 120°, czyli niemal dwukrotnie szerzej niż wcześniej wspomniany lew. Słabszy zgryz niekoniecznie jednak oznaczał, że ogólna siła ugryzienia odbiegała od dzisiejszych standardów, gdyż koty te wykształciły inny sposób na wygenerowanie dużego nacisku. Mianowicie posiadały one niezwykle umięśnione karki, które podczas gryzienia pchały dodatkowo całą głowę w dół w celu zwiększenia impetu. Jak już mowa o zdobyczy przyjrzyjmy się, co nią faktycznie było dla tygrysów szablozębnych. Żywiły się one wieloma zwierzętami, aczkolwiek ich dieta różniła się w zależności od miejsca ich występowania. W Ameryce Północnej polowały głównie na zwierzęta koniowate, bizony, wielbłądy amerykańskie, gigantyczne jelenie oraz leniwce naziemne. Istnieje szansa, że polowały również na niektóre trąbowce takie jak mamuty czy mastodonty. Na terenach Ameryki Południowej upodobały sobie zaś na konie, lamy, szczerbaki oraz ostatnich przedstawicieli litopternów i notoungulatów.


To jaką metodę polowania praktykowały te koty nie jest jednak do końca pewne. Wiadome jest jedynie, że atakowały one z ukrycia do czego miały największe predyspozycje. Posiadały one mianowicie świetny słuch i wzrok z umiejętnością widzenia przestrzennego, który był przydatny podczas poruszania się w zaroślach. Miały także dobry balans ciała ułatwiający skradanie oraz znakomity wyskok. Warto jednak nadmienić, że pomimo swojej skoczności i siły nie były one zdolne do wpinania się na drzewa ze względu na swoją pokaźną wagę oraz brak odpowiedniego przystosowania kończyn. Potrafiły za to z łatwością naskoczyć na ofiarę i sprowadzić ją na ziemię, gdzie mogły się do niej dobrać swoimi potężnymi kłami. I tu niestety pojawiał się dla nich pierwszy problem, gdyż jak się okazuje ich kły, pomimo że imponujące wyglądem nie szczyciły się wcale wytrzymałością. Nie dość, że były dosyć kruche to też należy pamiętać, że im dłuższa kość tym łatwiej może się złamać. Dlatego też tygrysy szablozębne unikały wgryzania się w kości i raczej atakowały wrażliwe miejsca jak brzuch i szyja. W przeciwieństwie do współczesnych kotów drapieżnych nie zatapiały jednak szczęk głęboko w ofierze, a raczej zadawały serię szybkich ciosów i ugryzień kłami, w celu przecięcia tętnic i szybkiego wykrwawienia. Posiadały także wyjątkowo czułe wibrysy (czyli wąsy), które miały im pomagać podczas gryzienia tam, gdzie nie sięgał ich wzrok, aby mieć pewność, że nie złamią sobie kłów wgryzając się w niewłaściwe miejsce.

W kwestii zachowań społecznych tygrysów szablozębnych wiemy, że były najprawdopodobniej zwierzętami stadnymi, na co wskazuje odnajdywanie szczątków wielu osobników w jednym miejscu. Najpewniej też opiekowały się rannymi w grupie, co sugerują zagojenia znalezione na ich kościach. Podobnie do współczesnych kotowatych potrafiły też wydawać ryki w celu komunikacji z innymi osobnikami. Co ciekawe mało zauważalny był u nich dymorfizm płciowy, przez co obie płcie były do siebie wyjątkowo podobne zarówno pod względem wielkości jak i wyglądu. Nieszczególnie różniły się też rozmiarami kłów, co wyklucza teorię, że samce używały ich do zaimponowania partnerce. Jednakże jak do tego doszło, że te fascynujące zwierzęta wyginęły? Duży udział w tym miały drastyczne zmiany klimatu, jakie nastąpiły w końcówce epoki plejstocenu. Około 13 tysięcy lat temu temperatura na świecie zaczęła się podnosić, pozwalając faunie i florze na migrację w kierunku północnym. W skutek tego wiele gatunków roślin będących pożywieniem dla większych ssaków zostało wypartych przez rośliny preferowane przez te mniejsze. Proces ten spowodował wymarcie wielu gatunków wielkich zwierząt (np. mamutów), które były głównym obiektem łowów Smilodona. Zmusiło go to do drastycznego ograniczenia diety, a ostatecznie wymarcia, gdyż nie był on przystosowany do polowania na mniejsze gatunki. Sam w sobie wzrost temperatur też mógł odbić się na liczebności tych przyzwyczajonych do chłodu kotów, lecz jest to uważane za mniej prawdopodobne, jako że podobne gatunki już wcześniej przetrwały tego typu zmiany klimatu.

Nie można jednak nie wspomnieć o innym czynniku, który już niejednokrotnie spowodował wymarcie niejednego gatunku, czyli o człowieku. Co prawda mało prawdopodobne jest, aby ludzie sami w sobie doprowadzili do wyginięcia gatunku (zwłaszcza ze swoimi prymitywnymi metodami polowań), jednak z pewnością mieli w tym swój udział. Ludzkie polowania na wielkie zwierzyny drastycznie wpłynęły na zmniejszenie się ich liczebności, a co za tym idzie ograniczenie pożywienia dla innych drapieżników. Istnieje również hipoteza sugerująca, że ludzie lub podróżujące z nimi zwierzęta rozniosły pewną chorobę, która doprowadziła do gwałtownego wymarcia wielu gatunków. Jest ona jednak wysoce nieprawdopodobna, gdyż dotychczas nie odnaleziono żadnych dowodów istnienia takowej choroby, jak i poddaje się pod wątpliwość samą możliwość jej istnienia.