Recenzja filmu „Kot w Butach. Ostatnie życzenie”

KOT waszym boskim jest idolem!

ALEKSANDRA OSTAPCZUK

uwaga: recenzja zawiera spoilery.

O tym, jak bezsensowna jest ucieczka przed nieubłaganą śmiercią, opowieść dla całej rodziny.

Znany nam dobrze z opowieści o uwielbianym ogrze, Kot w Butach powrócił na ekrany kin w zimie na przełomie 2022 i 2023 roku. Premiera światowa miała miejsce 7 grudnia, zaś w Polsce pojawił się 19 stycznia. Ta animowana komedia przygodowa o tym, jak paraliżujący jest lęk przed nieuniknionym końcem życia, który czeka na każdego, rozbiła bank krótko po premierze. Fenomen Shreka na pewno się do tego przyczynił, jednak sam „Kot w Butach. Ostatnie życzenie” wywołał nie lada sensację właśnie ze względu na swój komediowo przerażający charakter w duchu memento mori, przy jednoczesnym zachowaniu wszystkich cech Kota, które widzowie zdążyli już w nim pokochać.

Ciężko nie lubić kogoś tak nieznośnego, jak Kot w Butach, z całą jego butą, miłością własną i absolutnym brakiem wahania przy wskazaniu najbardziej wyjątkowego futrzaka nie tylko w Zasiedmiogórogrodzie, ale i na całym świecie. Kot powraca w całej swej chwale, organizując ogromną imprezę w nieswojej posiadłości, śpiewając hymn na własną część, podbijając autografy podeszwą buta na twarzach fanów, drąc bezcenny gobelin, budząc mitycznego olbrzyma i wreszcie po widowiskowym pojedynku… ginąc na naszych oczach.

Który raz już tak mu się przytrafiło umrzeć, dowiadujemy się razem z nim, średnim pasjonatem sztuki dodawania do dziewięciu i wraz z nim, nauczeni hollywoodzką nieśmiertelnością głównych postaci, nic sobie z tego nie robimy. Przecież logicznym jest, że Kot w Butach nie może umrzeć w pierwszym kwadransie filmu o Kocie w Butach. Poza tym w zwiastunach obiecano nam opowieść o czarodziejskiej gwieździe, podróż z przyjaciółmi, żywe kolory, napięcie i humor, czyli to, co amatorzy bajek lubią najbardziej. Kot nie może umrzeć i już. On też tak uważa, zupełnie jakby czytał scenariusz swojego filmu.


A potem staje oko w oko ze śmiercią i już ani nam, ani jemu nie jest do śmiechu. Film z powtarzalnej historii o bohaterach, przyjaźni, skarbie i wyprawie staje się niespodziewanie opowieścią dość przerażającą, że nawet streszczenie jej w kilku słowach najmłodszym widzom mogłoby się źle skończyć. Uwielbiany przez wszystkich kotek nie chce umrzeć, ale spersonifikowana jako ogromny, biały Wilk, bezlitosna śmierć depcze mu po piętach przez półtorej godziny seansu.
Nic dziwnego, że niezłomny bohater śmiejący się śmierci prosto w twarz, spotkawszy wspomnianą w całkiem materialnej formie, która na domiar złego pokonuje go w szermierczym pojedynku, chowa ogon pod siebie, a swoją dumę do kieszeni. Ogłosiwszy śmierć Kota w Butach, zaszywa się w przytułku dla kotów, stopniowo tracąc wszystko, co czyniło go Kotem w Butach i godząc się na dehumanizację (defelisację?) w otoczeniu pozbawionych odrębnych cech pobratymców. Wystarczająco podły kres życia utrudnia mu wyjątkowo namolny pies, udający kota, szukający przyjaciół i niemający bladego pojęcia, jak bardzo irytujący bywa w swym upartym optymizmie.
Zdawałoby się już, że tyle będzie z zapowiedzianej przygody, lecz szczęśliwie w chwili załamania na horyzoncie pojawia się potencjalny czarny charakter tej historii, a raczej ich grupka, rodzina Złotowłosej i Trzech Niedźwiedzi, poszukująca niejakiego Kota w Butach. Jeszcze szczęśliwiej dla Kota, dzielą się na głos ze sobą swoimi zamiarami, opowiadając o poszukiwaniach mitycznej gwiazdy, która, jeśli ją odszukać, ma spełnić jedno życzenie szczęśliwego znalazcy. Dla nich jest to szansa na spełnienie wielkich planów rodzinnych, a dla Kota na odzyskanie pełnej puli swoich dziewięciu żyć. Najpierw jednak trzeba zdobyć mapę do gwiazdy, schowaną w najstraszliwszym z możliwych miejsc – osobistej twierdzy jedynej niestraumatyzowanej osoby w tym filmie, Jacka Placka, maga samouka, który ma skromne ambicje przejęcia władzy nad światem przy pomocy gwiazdki i wszystkim tych magicznych gadżetów, które dotąd udało mu się zebrać.

Wraz z akcją rodem z filmów o skokach na banki, do filmu powraca też Kitty Kociłapka, była narzeczona Kota w Butach, która zupełnym zbiegiem okoliczności akurat szuka tej samej mapy do tej samej gwiazdy spełniającej życzenia. Zaufania nie ma między nimi za grosz, za to wspólnej historii wiele i jakby mieli mało do przepracowania między sobą, dzielnie i uparcie towarzyszy im poznany przez Kota w przytułku, bezimienny pies. Za trójką śmiałków rusza zaś pościg niedźwiedziej rodziny i prywatnego garnizonu Jacka Placka. Przed nimi otwiera się z kolei magiczny wymiar mapy, która utrudnia dotarcie do gwiazdy tak bardzo, jak to tylko możliwe… bazując na najbardziej skrywanych cechach osobowości i mroku w duszy każdego z bohaterów.

Ruszamy więc na szlak z próbującym ocalić swoje życie Kotem, który materiałem swoich problemów obdzielić mógłby kilku terapeutów; porzuconą przez wszystkich bliskich Kitty, która stosując klasyczne mechanizmy obronne nie chce już nigdy dać się zranić; oraz radosnym pieskiem, którego historia przeraża nie tylko nas, ale i jego współtowarzyszy. Tylko on jeden jakoś tego nie dostrzega, choć nam wszystkim robi się ciężko na sercu słuchając o tym, co go dotąd spotkało. By mu nie było przykro, wąchamy kolorowe kwiatki i o dziwo, mapa okazuje się całkiem znośna, gdy nie trzyma jej ani Kot, ani Kitty. Nabieramy nadziei i wraz z bohaterami ruszamy po gwiazdkę z nieba, która spełni życzenie tylko jednego z nich.

W razie gdyby nie wystarczyły nam przeszkody rodem z koszmaru, które mapa natychmiast materializuje, gdy spojrzy na nią ktoś poza Perrito – jak nazywają pieska Kot i Kitty – trójkę głównych bohaterów zaczynają doganiać szare moralnie postaci i ta jedna, której nikt pojęcia moralności nie wyjaśnił. Nawet Świerszcz-sumienie nie dał rady, choć to Pinokio mógł się wydawać beznadziejnym przypadkiem. W samym środku dramatycznej potyczki pojawia się także śmierć. Wcześniej widzieliśmy pojedynek Kota z Wilkiem, na krótki moment dotarł do nas też jego złowieszczy gwizd, gdy uciekaliśmy z miasta, jednak dopiero gdy pojawia się po raz trzeci, zarówno do Kota, jak i do nas, zaczyna powoli docierać fakt, jak beznadziejna jest ucieczka przed nim. Kot jednak nie chce umierać. Musi odnaleźć gwiazdę, nim dogoni go przeznaczenie.


Po drodze przychodzi mu zmierzyć się ze swoją wcześniejszą butą, historią i błędami, które popełnił, aż wreszcie własnym lękiem w porażająco realistycznej scenie ataku paniki. Świadomość ulotności życia to jedno, ale przerażenie Kota w chwili zrozumienia, że wcale nie mierzy się z żądnym jego krwi łowcą nagród, tylko z uosobieniem śmierci, zaskakuje zarówno nas, jak i ponownie jego samego. Nie takim bohaterem był, nie za takiego się uważał. Wszystkie jego osiem żyć, barwnych, szumnych i durnych, zakończonych w czasem aż skrajnie głupi, niedbały sposób, wszystkie jego bohaterskie czyny, miłosne podboje i powtórzenia pytania do kolejnych publiczności – „Kto waszym boskim jest idolem?” – wszystko, co składało się dotąd na jego osobę, okazuje się nic nie warte, gdy po piętach depcze mu śmierć. Kot się boi. I my, choć przypuszczamy, że i tak otrzymamy bajkowy happy end, przynajmniej przez chwilę obawiamy się, za jaką cenę to nastąpi, gdy nic w fabule nie wskazuje, by istniał cudowny sposób pokonania Wilka.

Wilk nie zostaje bowiem pokonany. Osobiście rozegranie w ten sposób finału tego wątku bardzo mi się podobało. Zamiast naciągniętych do granicy możliwości wyjaśnień, kolejnych magicznych artefaktów o uzdrowicielskiej mocy, czy niespodziewanej potęgi głównej postaci, dostaliśmy zakończenie, którego Kot nie wywalczył sobie, pokonując śmierć. Śmierci pokonać się nie da, zdał sobie z tego sprawę Kot, zdaliśmy i my. Jednak jego determinacja w walce do ostatniej kropli krwi po to ostatnie, dziewiąte życie, okazała się znaczyć dość wiele, by śmierć postanowiła zaczekać. Kot zmarnotrawił osiem szans, jednak dziewiątą przeżył, jakby istniała tylko ona, naprawiając w swoim życiu, ile tylko zdołał, rezygnując z dbania jedynie o siebie, pozbawiony dawnej dumy i rzucony na kolana, bezbronny wobec niemożliwego do pokonania przeciwnika. Mimo to powstał i zapowiedział, że o to życie będzie walczył do końca. I śmierć uszanowała jego wolę życia. Świadoma swojej nieuchronności, pozwoliła Kotu nacieszyć się tym ostatnim, najcenniejszym życiem.

Pięknie, z rozmachem napisana i pokazana historia kończy się nie mniej widowiskowo, dając nam nadzieję na kolejne jej części. Dostajemy wyproszony happy end, gdy już uda nam się przejść przez najmroczniejsze zakątki umysłów obu kotów i rodziny Niedźwiedzi, których wątek poboczny dodał do filmu ciekawą historię i choć miejscami był dość przewidywalny, nie ujmowało mu to dramatyzmu. Finału doczekał się także Jacek Placek i sekwencja walki z nim, komediowa i spektakularna jednocześnie, wspaniale zwieńczyła zmagania walecznych kotów i psa, który umówmy się, że był uroczy nawet bez wielkich oczu. I totalnie potrzebował prawdziwych przyjaciół, których na całe szczęście przyzwyczaił do siebie już na tyle, by zabrali go nawet na ciąg dalszy swoich przygód, do paru starych znajomych w Zasiedmiogórogrodzie.

„Kot w Butach. Ostatnie życzenie” podobał się ogromnej większości widzów, zaskoczył opowiedzianą w nim historią, zasmucając, rozczulając i bawiąc, a miejscami strasząc. Został nominowany do w sumie szesnastu nagród, w tym Oscara za najlepszy długometrażowy film animowany, BAFTA i Złotych Globów. Zdobył ostatecznie dwie nagrody Annie za montaż i storyboarding. Barwna, wciągająca historia przedstawiona w animacji przykuwa uwagę nie tylko samymi przygodami jej bohaterów. Na mnie spore wrażenie zrobiło także wplecenie motywu gwizdania Wilka w fabułę, niejako tworząc z niego ścieżkę dźwiękową do chwil, gdy Kot orientował się o nadchodzącym zagrożeniu. Film jednych zachwyci, innych tylko miło zaskoczy w zestawieniu z innymi animacjami, jednak tak czy inaczej nie pozostanie się wobec niego obojętnym. Zdecydowanie jest wart obejrzenia, choćby dla samej postaci Wilka i jego konstrukcji jako „tego złego” w filmie, który w istocie rzeczy nie jest wcale zły, a jedynie wykonuje swoją pracę.