Koci marynarze

MATEUSZ BURKARD

Jak powszechnie wiadomo koty posiadają wrodzoną umiejętność dostawania się w miejsca, w które nie powinny. Takim miejscem, jednak wbrew pozorom nigdy nie był statek, gdyż tam koty od zawsze były mile widziane. Już od czasów starożytnych tzw. koty okrętowe były powszechną praktyką na wszelkiego rodzaju statkach handlowych, podróżniczych czy nawet wojennych.

Kocie żeglarstwo ma długą historię, bo właściwie już, odkąd tylko ludzie udomowili te zwierzęta ok. 10 tysięcy lat temu zabierali je również ze sobą na statki. Najprawdopodobniej to właśnie na fenickich statkach koty po raz pierwszy przybyły do Europy z Bliskiego Wschodu (według innych źródeł z Egiptu), a stamtąd rozprzestrzeniły się na resztę świata. Ale właściwie po co ludzie ciągnęli je ze sobą na te wszystkie wyprawy? Powodów jest akurat wiele. Koty zaczynały swoją naukę żeglugi małymi kroczkami – od pływania łódką po Nilu. Egipcjanie zabierali je na pokład, aby polowały na ukrywające się w przybrzeżnych zaroślach ptaki, a podczas pływania po bagnach potrafiły łapać nawet i ryby. Były to, jednakże tylko ćwiczenia przed większymi wojażami, które czekały koty.


Na większe statki koty zabierano przede wszystkim w jednym celu jakim było wyłapywanie szkodników. Skoro dobrze sprawdziły się na lądzie to czemu nie miałyby sobie poradzić na morzu. A tam były wyjątkowo potrzebne. Gryzonie stanowiły poważne zagrożenie dla lin, drewnianego kadłuba czy później przewodów elektrycznych. Wyżerały także zapasy żywności oraz przewożone dobra jak np. zboże. Były również nosicielami wielu chorób, które mogłyby okazać się śmiertelne na morzu, gdzie dostęp do medycyny jest ograniczony. Ponadto wierzy się, że to właśnie szczury były głównymi roznosicielami dżumy i to przez ich podróżowanie na gapę choroba ta się tak szeroko rozprzestrzeniła. Koty ze swoim naturalnym instynktem łowcy były więc idealnym rozwiązaniem dla tego typu problemów. Jednak łowiectwo nie było jedynym powodem kocich podróży. Koty dotrzymywały także żeglarzom towarzystwa oraz zapewniały im poczucie domu i bezpieczeństwa, co było nieocenione podczas przebywania daleko od domu, a już zwłaszcza w czasie wojny. Ponadto koty od zawsze były uznawane za zwierzęta magiczne (niekiedy czczone jako bóstwa) i wierzono, że przynoszą one szczęście. Dużo uwagi poświęcano właśnie na to, aby utrzymać te obecne na statku w dobrym zdrowiu i humorze. Za szczególnie szczęśliwe uważano tzw. koty polidaktylowe, czyli takie, które na wskutek anomalii genetycznej miały więcej palców niż powinny. Żeglarze wierzyli, że dzięki temu miały one większą stabilność na chwiejnym pokładzie, lepiej się wspinały i polowały. Przez swoją popularność na morzu w niektórych miejscach koty te określa się właśnie mianem kotów okrętowych (gdzie indziej kotami Hemingwaya przez jego zamiłowanie do tej odmiany) i to najprawdopodobniej przez ich liczne podróże ta mutacja się rozpowszechniła.


Wierzeń dotyczących kotów na morzu było jednak znacznie więcej, jako że społeczność żeglarska zwykła być bardzo zabobonna. Koty miały być w stanie ochronić statek przed złą pogodą, a żony rybaków często trzymały w domu czarnego kota z tego samego powodu. Co ciekawe czarny kot niekoniecznie był uważany za zły omen. Jeśli chodzi o koty innego koloru wierzono, że jeżeli taki kot podejdzie do marynarza przyniesie mu tym samym szczęście, lecz jeśli zawróci zabierze je razem ze sobą. W przypadku czarnych kotów ta reguła jednak ulegała odwróceniu, a tak przynajmniej wierzyli osiemnastowieczni piraci. Według innego popularnego wierzenia koty były w stanie wywoływać sztormy przy pomocy magii ukrytej w swoich ogonach. Jeśli pokładowy kot został wyrzucony za burtę miało to sprowadzić potężny sztorm mogący zatopić statek, a nawet gdyby udało się wyjść z niego cało byłoby się przeklętym dziewięcioma latami nieszczęścia. Podobnych powiązań kotów z pogodą było całe mnóstwo. Jeśli kot polizał się pod włos miało to zwiastować gradobicie, jeśli kichnął deszcz, a jeśli był rozbrykany wiatr. Co ciekawe część tych wierzeń jest uzasadniona naukowo. Koty są w stanie wyczuwać drobne zmiany ciśnienia za sprawą swoich niezwykle czułych uszu wewnętrznych, dzięki którym są również w stanie zawsze lądować na cztery łapy. Burze zwykle poprzedza spadek ciśnienia, co wywołuje niepokój u kotów, więc sprawny obserwator byłby w stanie przewidzieć co nadchodzi na podstawie ich zachowania.

Patrząc jednak na te wszystkie zabobony można by pomyśleć, że kocie żeglarstwo to zabytek przeszłości. To jednak dalekie od prawdy. Jeszcze w ubiegłym wieku koty były niezwykle popularne na morzu, a wiele z nich zostało prawdziwymi celebrytami. Kotka Jenny chociażby była jednym z nieszczęsnych pasażerów Titanica i była bardzo dobrze wspominana przez ocalonych. Koty były również obecne podczas niejednej wyprawy badawczej na Antarktydę, jak i na wielu statkach walczących w II wojnie światowej. Najpopularniejszym z nich był bez wątpienia Blackie. Pływał on na pokładzie statku Królewskiej Marynarki, gdzie dostąpił zaszczytu poznania samego Churchilla. Do innych znaczących “żołnierzy” tego okresu można zaliczyć Convoya, który nie dość, że był oficjalnie wpisany do dziennika pokładowego to jeszcze posiadał pełne wyposażenie, w tym własny hamak. Nie można też zapomnieć o Pooli, która za swoje zasługi dla Marynarki Stanów Zjednoczonych została odznaczona trzema wstążkami i czterema gwiazdkami, które dumnie nosiła na swoim mundurku.

Obecnie koty są niestety rzadziej spotykane na okrętach wojennych. Przykładowo Królewska Marynarka już w 1975 zakazała im wstępu na pokład ze względu higieny. To jednak wcale nie oznacza, że kocia żegluga umarła. Wbrew wszystkim stereotypom koty wodę kochają i są wciąż obecne na wielu prywatnych statkach. Marynarze dalej chętnie je ze sobą zabierają, bo dobrze wiedzą, że każdy porządny statek potrzebuje swojej maskotki. I bardzo dobrze, bo chyba wszyscy się zgodzą, że żadne inne zwierzę nie zasłużyło sobie na ten przywilej właśnie tak jak kot!